(Zapraszam do lektury tekstu autorstwa mojego kolegi "z Kuchni", Łukasza)
Na zewnątrz zapanował zmrok. Słychać jedynie narastający szum cykad i gdzieniegdzie szczekanie psów. Duszno.
Zasiedliśmy do wieczerzy. Mistrz odmówił kiddusz – błogosławieństwo, po czym podał mi pełen kielich tirosz. Kosztuję gęste, słodkie wino o zapachu żywicy. W przyszłości niektórzy będą twierdzić, że przypomina smakiem wermut bądź grecką retsinę. Niemal rok dojrzewało w kamiennych stągwiach, na dnie chłodnych jaskiń we zboczach wzgórz Jerozolimy.
Ciemnoczerwone jak krew, którą przeleje za nas już za kilka godzin.
Ciemnoczerwone jak sok z winogron, tych uprawianych w dolinie Sorak. Tam bowiem powstaje najlepsze wino nieopodal Jeruzalem.
Winnice są niemal wszędzie. Najstarsze zakładał jeszcze Noe, teraz pokrywają całą Galileę, wzgórza Jerozolimy, a nawet na pustyni Negev rosną dziko winorośla. Już niedługo. Jeszcze jakieś sześćset lat i wyznawcy Mahometa obrócą je w perzynę, wytną, wypalą i zniszczą.
Dopiero pod koniec XIX wieku Edmund Rotszyld sprowadzi do Palestyny winorośla na nowo. Pan przecież powiedział: “Będą jeszcze w tym kraju kupować domy, pola, winnice” (Jer, 32:15).
Podaję kielich dalej, jeszcze trzy razy spełnię go tej wieczerzy, bowiem, jak stanowi prawo, każdy pobożny żyd podczas paschy musi wypić 4 kielichy wina. Zresztą, cóż pić innego, skoro woda powoduje ból brzucha i biegunkę?
Źródła:
- Life in biblical Israel, Philip J. King, Lawrence E. Stager
- Wywiad z ambasadorem win izraelskich, Adamem Montefiore. Rp.pl